„[…] Dzień już był srogi, gdy przetarli oczy ze snu. Obudziło ich psów szczekanie i rogów odgłosy; to czeladź niespokojna o młodego pana ruszyła śladem jego. Dersław też w róg uderzył i niebawem drużyna cała dopadła pagórka, witając radośnie Spytka, który stał jak oczarowany, z oczyma utkwionymi w krajobraz roztaczający się przed nim.
– Spójrzcie! – rzekł z zachwytem.
Widok istotnie był piękny niezwykle. Stali na szczycie sporego wzgórza, okolonego z dala ciemną ścianą boru. Wzgórze owo było całe pokryte jak śniegiem, zaroślami kwitnącej tarniny, a wśród niej, ponad murawą kwieciem przetykaną, roje motylów barwistych migały cicho, wonią słodką dyszały kwiaty i rosa błyszczała jak diamenty. Dunajec szerokim półkolem otaczał wzgórze ono, błyszczące jak zwierciadło złote w promieniach rannego słońca. Spytek patrzył, oczu oderwać nie mógł.
– Hej! Żeby tak dworzec tu mieć! – wykrzynął nagle.
– Czemu nie! – zauważył raźno jeden z drużyny. – Tędy nawet niegdyś przechód musiał być do osad ludzkich. Spójrzcie jeno, panie, jaka tam puszcza młodsza i nie tak zbita w głąb idzie – tam niegdyś droga być musiała przerąbana przez ludzi do chramu chodzących.
– Jako żywo! – przyświadczyli inni.
A Spytek już palił się cały, by zamiar co rychlej w czyn wprowadzić.
– Hej chłopcy! – zakrzyknął z ogniem – Toż to uciecha będzie, tak w środku puszczy mieszkać! […]“