Władysław Józef Köhsling (1894-1941) – bohater Legionów i wojny polsko-bolszewickiej
2024-10-03Zapraszamy na II spacer historyczno-edukacyjny
2024-10-08Gelecht bei Wróblowice – 06.09.1939
Autorem relacji jest porucznik Erhard, a tłumaczenia (czasochłonnego i mozolnego, bo pismo neogotyckie) – Towarzystwo Miłośników Ziemi Zakliczyńskiej.
„POTYCZKA POD WRÓBLOWICAMI” koło ZAKLICZYNA w dniu 6 września 1939 roku.
Relacja porucznika Erharda z gazety ,,St. Pöltner Zeitung” z 9 listopada 1939 roku. Sankt Pölten to miasto w Dolnej Austrii. Na cmentarzu w Zakliczynie, w obrębie cmentarza z okresu I wojny światowej pochowani są polscy żołnierze 24 Dywizji Piechoty – 38 Pułku Piechoty Strzelców Lwowskich polegli pod Wróblowicami.
„Uradowany głębokim wzruszeniem niemieckiej ludności, która wiwatowała naszym żołnierzom tuż za Nowym Sączem, maszerował 5. szwadron w stałym tempie na wschód. Droga wiodła wysoko nad doliną Dunajca przez spokojne wioski, gdzie ludzie tylko rzucali nieśmiałe spojrzenia na kolumnę. Nic się nie ruszało i wydawało nam się, że podróż będzie spokojna. Po kilku godzinach marszu dostaliśmy rozkaz zatrzymania się, a znajome odgłosy ognia karabinowego i, jak nam się wydawało, miotaczy min, słychać było coraz wyraźniej. Zsiadać i czekać! „Plutonowi naprzód!” – dla nas oznaczało to atak, wjechaliśmy na szeroką równinę, którą niemal w całości zamykał podłużny grzbiet, biegnący w stronę Dunajca i, jak się wieczorem okazało, zapewniający taki ogląd przedpola, że można było z niego natychmiast zauważyć każdy najmniejszy ruch. Tutaj, na drodze do Lusławic, natknęliśmy się na nieprzyjaciela i 7. szwadron, jako czołowy, otrzymał nagle silny ogień artylerii i karabinów maszynowych. Nasze pojazdy stały jeden przy drugim na drodze i stanowiły zbyt łatwy cel dla polskiej artylerii.
Sytuacja była bardzo poważna: 7. szwadron został przygwożdżony i sam był zbyt słaby, aby skutecznie walczyć z przeważającym wrogiem, który dobrze okopał się obok koty [=punktu wysokościowego] 241 w pobliżu Wróblowic. Wspomniane podłużne grzbiety stanowiły doskonałą naturalną twierdzę i na razie uniemożliwiały natarcie.
Po podciągnięciu własnej artylerii, która ostrzelała wzgórza ogniem skutecznym, dywizja rzuciła do walki również swoje czołgi. Oddział w natarciu posunął się za Zakliczyn. Tam, jak już wspomniano, 7. szwadron został przygwożdżony ciężkim ogniem. [Oddział] natychmiast wycofał się i rozwinął atak w kierunku Wróblowic. Kiedy i tutaj nie posunął się naprzód, a jedynie w prawo pod ogniem nieprzyjaciela, dowódca oddziału, który ustawił swoje stanowisko dowodzenia w przydrożnym rowie z widokiem na wzgórze 241, rozkazał podciągnięcie 5. i 6. szwadronu. Również stanowisko dowodzenia oddziału zostało chwilowo ostrzelane ogniem karabinów maszynowych i artylerii nieprzyjaciela. Nacierający 5. zobaczył, jak mocno polska artyleria ostrzeliwuje szpicę, gdy ranny towarzysz maszerujący z powrotem zawołał do niej, będąc pod wielkim wrażeniem: „Tam się zbliża, artyleria uderza tylko w pojazdy i plutony”.
Gdy major omawiał sytuację ataku z dowódcami szwadronów, a 5. szwadron przemierzał przydrożny rów, batalion pancerny dokonał natarcia w kierunku wzgórz, ale musiał zawrócić przed głębokim, przypominającym pułapkę na czołgi rowem. Przez cały ten czas wróg ostrzeliwał nie tylko rejon stanowiska dowodzenia baterii i pojazdy, które teraz wycofywano i rozpraszano, ale także rów, w którym 5. szwadron czołgał się do przodu. Ze względu na trudną sytuację początkowo nie planowano dalszego ataku, aby uniknąć ciężkich strat. Następnie dowódca szwadronu, porucznik Erhardt, zaproponował zajęcie wzgórza, jeśli otrzyma do dyspozycji batalion pancerny, który zostanie rozmieszczony na drodze biegnącej prostopadle do wzgórza 241; ponadto lewa flanka miała być osłaniana przez szwadron. Dowódca batalionu zgodził się na to i teraz dowódca 5. szwadronu wyznaczył rozpoczęcie natarcia na godzinę 17.00.
W ten sposób podjęto decyzję, która miała mieć decydujące znaczenie dla szybkiego postępu natarcia na Tarnów. Jednocześnie ta odważna decyzja wiązała się z jednym z najlepszych czynów 5. szwadronu, w których szeregach znajdowała się stosunkowo duża liczba SA-manów służących w rezerwie i wysokich urzędników państwowych.
Pomimo wściekłego ognia karabinów maszynowych i karabinów wroga, szwadrony zaatakowały szerokimi falami i weszły w ciężki bój pełne pewności siebie. Porucznik Erhart przesunął teraz część szwadronu do płonącej miejscowości i rozkazał plutonowi porucznika Banko (7. szwadron) przejąć osłonę prawej flanki, co wykonał niezwykle rozważnie i śmiało w miarę postępu ataku.
Około godziny 17.00 nadjechały odważne czołgi, choć niestety niektóre z nich, pomimo zdobytego doświadczenia, wpadły do osławionego rowu odwadniającego, co nawet okazało się zgubne dla jednego z nich. Czołg chciał za wszelką cenę przejechać, ale obrócił się na wieżę i musiał niechcący „zakończyć ćwiczenia”. Czołgi nacierające wzdłuż drogi prowadzącej do dworu we Wróblowicach rozwinęły się teraz w wachlarz w kierunku wzgórza 241. Pomiędzy nimi i za nimi do szarży ruszyły 1. i 2. pluton. Jeszcze bardziej intensywny ogień skupił się na tym batalionie i dosłownie go przykrył. Czołgi wspięły się na wzgórza, nie zważając na ogień wroga, ale nie były w stanie wyrządzić większych szkód okopanym strzelcom przeciwnika. Plutony z trudem torowały sobie drogę przez całkowicie otwarty, ostrzeliwany teren. W trakcie tego natarcia por. von Eberstein został ranny w ramię, młodszy wachmistrz Kropshofer w głowę i bark, a strzelec Salomon w ramię. Pomimo tych obrażeń, Salomon kontynuował walkę u boku swoich towarzyszy, aż do zajęcia wzgórz. Ten dzielny żołnierz, ledwo wyleczony z ran, poległ 10 dni później w potyczce pod Uściługiem.
Przed dworem we Wróblowicach dowódca szwadronu zebrał dwa plutony, które w końcu dotarły do podnóża góry i rozkazał czołgom pozostającym z tyłu ponownie zaatakować wzgórze 241. Ze świeżym impetem i pomimo wrogich snajperów, którzy zostali wybici w walce wręcz, udało im się zdobyć wzgórze za jednym zamachem. Na osobną wzmiankę zasługuje dzielna osłona zapewniona przez pluton porucznika Banko z 7. szwadronu nacierającego z prawej strony.
Dowódca szwadronu również dotarł na wzgórze z pierwszą grupą, natychmiast poinstruował wszystkich żołnierzy, aby się okopali i podjął wszelkie środki ostrożności, aby zabezpieczyć zdobyte wzgórze na wypadek ewentualnego kontrataku.
Zuchwały czyn Waltera Bayera, szefa-wachmistrza [Hauptwachtmeister] 5. szwadronu, który dostrzegając niebezpieczne działania polskich strzelców wyborowych, którzy zranili już trzech ludzi, postanowił usunąć tych przeciwników z drogi. Kiedy doszło już do tego, że nikt nie mógł się dalej posunąć i wszyscy próbowali w pewnym stopniu chronić się przed gradem kul, okopując się, ale sam stał się celem strzelców, wachmistrz Bayer podskoczył, pobiegł do samochodu pancernego po prawej stronie muru parku i przedarł się za jadącym czołgiem, początkowo sam, później w towarzystwie kilku strzelców, na 20 metrów od pierwszego polskiego strzelca wyborowego. Rzucił trzy granaty ręczne, odskoczył do tyłu po trzecim za nasyp, wycelował do Polaka, oddał strzał i pierwszy strzelec był załatwiony.
W międzyczasie inni strzelcy podążyli za nimi i zwrócili uwagę wachmistrza na drugiego polskiego strzelca, który również został postrzelony w głowę. Tak sprawił się wachmistrz 5. szwadronu, który w zasadzie przeznaczony jest tylko do prowadzenia służby wewnętrznej!
Wkrótce po tym, jak 1. pluton (por. von Eberstein) i dwie grupy 2. plutonu (st. chorąży Marik) dotarły do wzgórza 241, 2. pluton i grupa sierżanta Igla z 2. plutonu podążyły za nimi. Drugi pluton, jako pluton lewoskrzydłowy, oraz 6. szwadron musiały ogromnie cierpieć z powodu ognia flankowego kilku polskich karabinów maszynowych, które, całkowicie osłonięte, z bliskiej odległości niemal nieprzerwanie ostrzeliwały całkowicie płaskie pole przed rowem, co zmusiło plutony do pozostania w rowie. Co więcej, to właśnie tutaj czołgi były całkowicie obezwładnione i na ogół pojawiały się przy okopie tylko wtedy, gdy duża część 2. plutonu leżała już po jego drugiej stronie, a nawet, jak grupa st. szeregowego Mautnera, na przedpolu. Wachmistrz Kriegler zebrał swój pluton i przesunął go tak daleko na prawo pod ciągłym ostrzałem flankowym, że mógł bez strat podążać za dwoma plutonami, które już przeszły naprzód.
Tymczasem zapadł zmrok. Wszyscy żołnierze 5. szwadronu byli zmęczeni, ale dumni z tego, że osiągnęli to ciężko wywalczone wzgórze. Polski karabin maszynowy szczekał w nocy od czasu do czasu, nie powodując żadnych zakłóceń. Piąty szwadron natychmiast przystąpił do zabezpieczania się we wszystkich kierunkach i okopywał się przez pół nocy. Późnym wieczorem udało się także podprowadzić działo przeciwpancerne, a szwadron pozostał, mimo późnego napadu ogniowego Polaków, w posiadaniu wzniesienia, które, jak wynika z zeznań jeńców, miało być kluczową pozycją w obronie wroga pod Tarnowem.
O północy, w początkowo niesamowitej ciszy, nosiciele żywności zeszli na drogę, gdzie dzielna kuchnia podjechała, wiernie wypełniając swój obowiązek. Podczas rozdawania żywności nagle odezwał się polski karabin maszynowy, zmuszając zgromadzonych przy pojeździe ludzi do ukrycia się. Kiedy ogień ucichł, jedzenie zostało szczęśliwie zabrane na wzgórza bez dalszego zagrożenia dla nosicieli. Kilka godzin do świtu dało zmęczonym ciałom trochę odpoczynku, podczas gdy wszystkie zmysły wsłuchiwały się w ciepłą noc. Panowała jednak cisza i o świcie kilku polskich żołnierzy bez broni zbliżyło się do pozycji, pozwalając się pojmać. Następnie przeszukano wszystkie grupy drzew i krzewów i wyśledzono wielu ukrytych polskich żołnierzy, w tym rannych. Z ich zeznań wynikało, że większość Polaków wycofała się w nocy. Rano przyjechały samochody, którymi rozpoczęliśmy dalszy marsz do Tarnowa. We Wróblowicach zdobyto cały pluton dział kawaleryjskich, kilka karabinów maszynowych i inne materiały wojenne.”