Księga Rzemiosła Polskiego z 1948
2024-03-10Stary album Marka Cholewy
2024-03-16Non omnis moriar – pamięci dr. Jana Lewickiego – prof. Marek Mietelski
W 70 rocznicę śmierci, staraniem Marka i Krystyny Mietelskich został przeprowadzony remont nagrobka Śp. Jana Welisława Lewickiego herbu Rogala, który jest pochowany w Zakliczynie.
Poniżej artykuł napisany i udostępniony Towarzystwu Miłośników Ziemi Zakliczyńskiej przez Pana prof. Marka Mietelskiego:
„Coraz mniej mieszkańców Zakliczyna pamięta tę charakterystyczną postać: szczupłą, średniego wzrostu, nieznacznie przygarbioną. Radca Lewicki – bo jako taki znany był społeczności zakliczyńskiej – pojawił się tutaj pod koniec II-ej Wojny Światowej. Przyjechał jako uchodźca ze Lwowa i osiedlił się na terenie gminy. Najpierw zamieszkał jako rezydent w lusławickim dworze a następnie – od 1947 lub 1948 r. – w Zakliczynie na plebanii, gdzie ówczesny proboszcz, ks. Jakub Dobrzański, udostępnił mu jeden pokój. Pan Lewicki dobiegał wówczas osiemdziesiątki.
Pamiętam go bardzo dobrze. Zawsze „za cwikerem”. Mówił nieco ochrypłym głosem, czasem – zdawało się – jakby z pewnym wysiłkiem. Latem nieodłącznym nakryciem głowy był jasny kaszkiet, w porze zimowej tyrolski kapelusz w kolorze oliwkowo-popielatym z obwódką z plecionego sznura w podobnym kolorze. Innym stałym jego rekwizytem była laseczka. Poruszał się małymi krokami. Ich rytm był nierówny – lewą nogę raczej dosuwał do prawej, co czyniło odgłos jego chodu bardzo charakterystycznym. W porze wieczornej n.p., gdy szedł od strony rynku na plebanię, a ruch kołowy prawie zamierał (czasem przejechał jakiś rowerzysta, samochód nie częściej niż raz na pół godziny – cisza była idealna) – będąc jeszcze przy ówczesnym „Snopie” [1] słychać już było, że radca Lewicki wraca do siebie.
Nie pamiętam, przy jakiej okazji moi ś.p. Rodzice poznali p. Lewickiego. Od nich dowiedziałem się – wraz z bratem i siostrą – że przed I Wojną Światową był w Wiedniu szefem Cywilnej Kancelarii cesarza Franciszka Józefa I. Mój Ojciec od kwietnia 1941 r. do momentu zlikwidowania Sądu Grodzkiego – t.j. do dnia 31.12.1951 r. – miał w Zakliczynie kancelarię notarialną. W ostatniej fazie jej prowadzenia był vacat osoby piszącej na maszynie i wtenczas ojciec zwrócił się z taką propozycją do p. Lewickiego, który ją przyjął i rozpoczął pracę z dniem 1.01.1950 r.[2] Była to z pewnością jakaś forma pomocy finansowej do jego comiesięcznej chyba – jako uchodźcy – zapomogi. W chwilach wolnych od pisania akt – jego obecność w kancelarii (która w tym okresie mieściła się w naszym domu) prowokowała do rozmów na tematy związane z jego pobytem w Wiedniu, na dworze Habsburgów. Hobby mojej Matki była właśnie historia – stąd opowieściom nie było końca. W tym czasie był on często zapraszany do nas na niedzielne (i nie tylko) obiady. Pan Lewicki mimo zaawansowanego wieku nie tracił poczucia humoru. Czasem opowiadał przerozmaite facecje i anegdoty z dworskich i wiedeńskich salonów – wtenczas z satysfakcją można było dojrzeć w jego oczach figlarne błyski oraz sympatyczny, łobuzerski uśmiech. Szkoda – że zarówno ja jak i mój o 2 i pół roku starszy brat – byliśmy zbyt młodzi, żeby tymi sprawami dostatecznie się interesować i dobrze je zapamiętać.
Latem 1951 r. p. Lewicki zapytał mnie, czy nie zechciałbym zapisać na papierze nutowym jego kompozycji fortepianowych, które – mając w pamięci – grałby mi na tym instrumencie. Wyraziłem zgodę. W tym czasie byłem już za półmetkiem mojej nauki gry na fortepianie w Państwowej Średniej Szkole Muzycznej w Krakowie i takie zapisywanie ze słuchu (mając „w zanadrzu” słuch absolutny) nie sprawiało mi większych trudności. Robiłem to z przyjemnością. Nie wiem na ile p. Lewicki znał nuty a na ile może nie dopisywał mu już wzrok, że wybrał taką drogę dla uwiecznienia swoich pomysłów kompozycyjnych. Wszystkie mieściły się w gatunku t.zw. muzyki salonowej (popularnej czy rozrywkowej) okresu jego młodości. Zapisane kompozycje zamierzał przesłać jakiejś znajomej pani – mieszkającej w USA, czy Kanadzie (dokładnie nie pamiętam) – która miała je tam wydać. Były to więc walce, potpourri, barkarole, krakowiaki, mazury, polki itp. Chodziłem więc do p. Lewickiego na plebanię, gdzie miał fortepian, popołudniami podczas wakacji w 1951 a także w 1952 roku. Łącznie takich spotkań było ok. 20-tu. Na ostatnim – w uznaniu za pracę – wręczył mi krokomierz (który używał podczas swoich turystycznych wędrówek w czasach młodości) a także zestaw przeźroczy dużego formatu na szkle, wykonanych na profesjonalnym poziomie (był niegdyś pasjonatem fotografii) również z przełomu XIX i XX w. – z czasów swoich turystycznych wypraw prywatnych bądź jako osoba towarzysząca cesarzowi. Są tam ujęcia m.in. z Korfu (gdzie znajdowały się posiadłości Habsburgów), Triestu (to miasto portowe należało do I Wojny Światowej do Austrii), z Alp włoskich (Adamello) czy też z rejsu do fiordów norweskich. Kilkoma skanami z nich zasiliłem internetowy portal floty norweskiej a także zbiory ikonograficzne Muzeum Morskiego w Oslo. Moim zupełnym zaskoczeniem było, gdy – już po jego śmierci – dowiedziałem się, że w spadku zapisał mi dwie akwaforty z końca XIX w. Są to portrety Mozarta i Beethovena. Nie wiem jaki jest los zapisanych przeze mnie kompozycji, gdyż niedługo po moim ostatnim spotkaniu z ich kompozytorem zostałem aresztowany i za działalność niepodległościową w podziemnej organizacji skazany na więzienie wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie. Na wolność wyszedłem już po śmierci p. Lewickiego. W każdym razie – dzięki dobrej pamięci muzycznej mogę powiedzieć, że – być może – jestem obecnie jedynym nosicielem jego kompozytorskich idei.
Na wiosnę 2005 r. ni stąd ni zowąd pojawiły się u mnie obawy o to, czy pamięć o dr. Lewickim jest w Zakliczynie dostatecznie żywa, czy jego grób znajdujący się tutaj na cmentarzu parafialnym jest bezpieczny i czy istnieje jakaś możliwość, żeby zwrócić się do kogoś z propozycją roztoczenia nad nim opieki. W tej sprawie zwróciłem się z tym zapytaniem do znanego prawnika i muzealnika – dyrektora Muzeum UJ Collegium Maius, prof. Stanisława Waltosia[3]. W odpowiedzi usłyszałem, że grób ten należy do t.zw. „grobów historycznych”, którym powinna opiekować się społeczność lokalna. Dlatego podczas wakacji tego samego roku złożyłem wizytę w kancelarii wójta – p. Kazimierza Kormana – przekazując mu tę opinię jak również cały problem. Kilka dni później zrelacjonowałem też całą sprawę jednemu z księży wikarych po popołudniowej Mszy św. Nie składałem żadnych informacji czy też monitów na piśmie, ponieważ nic niepokojącego z tym grobem się nie działo. Myślałem, że takie ustne poinformowanie tych osób o problemie wystarczy. Okazało się, że moje obawy o bezpieczeństwo grobu dr. Lewickiego pojawiły się „w złą godzinę”. W następnym, 2006 r., było już po wszystkim – bryła jego grobu została naruszona przez wykonawców[4] sąsiedniego grobowca. Zaczęła się przechylać (nie tylko w przenośni) ku upadkowi.
Postanowiłem napisać do „Głosiciela” artykuł o p. Lewickim, żeby przypomnieć i przybliżyć społeczeństwu zakliczyńskiemu jego postać. W tym celu zacząłem zbierać materiał biograficzny o nim i starać się o jego fotografię. Nie chwaląc się, udało mi się to, jak myślę – trochę dzięki intuicji w sprawach dochodzeniowych przeprowadzanych nieraz przeze mnie na własny użytek. Trafiłem kapitalnie – być może jest to jedyne w Polsce miejsce[5], gdzie znajduje się zdjęcie dr. Lewickiego w tak doskonałym stanie. Dzięki uprzejmości pp. Wichrów otrzymałem plik z jego skanem. W tym okresie, będąc w Zakliczynie, spotkałem przypadkowo p. Andrzeja Grzegorczyka i zaczęliśmy rozmawiać o tym grobie. Po krótkich oględzinach ustaliliśmy, że on da i wykona nową tablicę z napisami (dotychczasowa była już bardzo wytarta i zaczynała być nieczytelna) a ja dostarczę zdjęcie na porcelanie. W niedługi czas potem nowa tablica została przez niego osadzona na cokole grobu.
O ile sprawa ze znalezieniem dobrego zdjęcia przebiegła dosyć szybko, o tyle poszukiwania danych biograficznych dr. Lewickiego trwały bardzo długo, ponieważ – poza kilkoma wyjątkami – odbywały się drogą korespondencyjną. Można powiedzieć nawet, że trwają w dalszym ciągu, bo nadal oczekuję nadejścia kilku danych. Ogółem penetrowanych było ok. 20 archiwów – najwięcej krajowych, poza tym kilka lwowskich oraz wiedeńskich. Najwięcej materiałów archiwalnych znajduje się z pewnością w wiedeńskim Archiwum Domu Panującego, Dworu i Państwa, gdzie p. Lewicki spędził większość swojego dojrzałego i pracowitego życia. Ich sprawdzanie wiązałoby się z zamieszkaniem na jakiś czas w tym mieście. W wypadku drogi korespondencyjnej – koszty takiego przedsięwzięcia byłyby niemożliwe do przewidzenia. Nigdy nie ujawnię, w jaki sposób wszedłem ostatnio w posiadanie danych z zapisu aktu zgonu w Urzędzie Stanu Cywilnego w Tarnowie, gdzie zmarł dr Lewicki. Tamtejsza referentka poinformowała mnie, że osoba prywatna nie będąca członkiem rodziny zmarłego nie może otrzymać odpisu tego aktu przed upływem 100 lat od momentu jego wpisu. Zważywszy, że na moje zapytanie o ew. zainteresowanie się tą sprawą instytucji naukowej otrzymałem odpowiedź pozytywną – poczyniłem odpowiednie kroki. Ale ponieważ nie chciałem już dłużej czekać – sobie tylko znanymi drogami informacje te nieoficjalnie otrzymałem. Niektóre dane biograficzne – zamieszczone poniżej – są zapewne po raz pierwszy publikowane w Polsce.
Jan Welisław L e w i c k i urodził się w Przemyślu dnia 15.02.1869 r. i tam został ochrzczony w obrządku grecko-katolickim.[6] Cała rodzina mieszkała w kamienicy pod nr. 23[7] przy Rynku przemyskim. Jego ojciec, również Jan, był profesorem gimnazjalnym[8] – i wg zapisu na stronie tytułowej jednego z dzienników klasowych[9] w Archiwum Państwowym w Przemyślu, „uczył jęz. łac., grec. i ruskiego” w „c.k. Gimnazyum wyższym”[10] – tym samym, do którego uczęszczał Jan jr i gdzie należał do najzdolniejszych uczniów, z przewagą ocen celujących i chwalebnych. Matką Jana jr. – a zarazem żoną Jana sen. – była Olimpia z d. Zatońska (vel Zakońska)[11]. Naukę w zakresie szkoły średniej Jan Lewicki jr ukończył latem 1886 r. egzaminem dojrzałości w „c.k. Gimnazyum wyższym” w Przemyślu, otrzymując Świadectwo dojrzałości z datą 12.07.1886 r.[12] W tym samym roku rozpoczął studia na Wydziale Prawa i Administracji na c.k. Uniwersytecie lwowskin zaliczając tutaj 4 semestry, z kolei 2 następne (w roku akademickim 1888/89) na Uniwersytecie wiedeńskim oraz 2 ostatnie semestry (rok akad. 1989/90) ponownie na c.k. Uniwersytecie lwowskim, gdzie uzyskał absolutorium oraz doktorat.[13] W tym samym czasie dr Jan Lewicki podjął pracę w Namiestnictwie we Lwowie skąd jeszcze przed końcem lat 90-tych XIX w. został przeniesiony do Kancelarii Cywilnej cesarza Franciszka Józefa I w Wiedniu. Tutaj szybko zaczął awansować, zostając po niedługim czasie szefem Cywilnej Kancelarii cesarza i jego doradcą. Tak o dr. Lewickim pisze w swoich „Wspomnieniach” M. Rosco-Bogdanowicz[14]: „Jan Lewicki, przeniesiony w ostatnim dziesiątku lat XIX stulecia z Namiestnictwa lwowskiego do gabinetowej kancelarii, był jedynym Polakiem, który dokładnie znał panujące tam stosunki, rozkład pracy monarchy, i tak dalece pozyskał jego zaufanie, że cesarz zawsze lubił go mieć pod ręką. Gdy w ostatnich latach panowania coraz więcej – a w końcu stale – przebywał w Schönbrunnie, Lewicki zawsze musiał być blisko monarchy z tym odłamem kancelarii, który urzędował w pokojach pod apartamentami cesarza i w każdej chwili był gotów na jego wezwanie. Wyjeżdżał również z cesarzem do Ischlu[15] i całe lato tam z nim przebywał. Wyobrażam sobie, że jego wspomnienia – gdyby je kiedy opublikował – mogłyby być bardzo interesujące z powodu tego codziennego z Franciszkiem Józefem kontaktu. Przypominam sobie, jak mnie zawsze bawiło, gdy będąc w Schönbrunnie odwiedzałem go często w jego biurze, widziałem wiszący obok biurka frak, który w pośpiechu przywdziewał, … biegnąc na górę wezwany przez cesarza. Frak bowiem był obowiązkowym strojem przy jawieniu się przed monarchą, dla wszystkich bez wyjątku, począwszy od ministrów przychodzących z raportem swego resortu, a skończywszy na krawcu czy szewcu, przychodzącym mierzyć mundur lub buty. … Nawet lekarz przyboczny dr Kerzl, przychodząc badać stan zdrowia monarchy, nie był od tego frakowego obowiązku zwolniony. Jan Lewicki zajmował w ostatnich latach przed wojną wysokie stanowisko szefa sekcji kancelarii gabinetowej…”.
Dr Jan Lewicki już od samego początku swojego pobytu w Wiedniu działał bardzo energicznie, prężnie i – co najważniejsze – skutecznie na rzecz Polonii zamieszkującej w Austrii. Udzielał się bardzo aktywnie n.p. w Polskim Towarzystwie Szkoły Ludowej w Wiedniu. Działało ono wielokierunkowo: od organizowania szkół, przedszkoli, kursów języka, nieodpłatnym zaopatrywaniu w podręczniki i wysyłaniu dzieci na kolonie – po zakładanie bibliotek, czytelni czy udzielanie pomocy materialnej najbiedniejszym członkom Towarzystwa. O sprawach Polaków i Polonii mieszkających w Austrii pisze m.in. w swoich licznych publikacjach książkowych prof. Władysław S. Kucharski[16] – za nadesłanie dwóch z nich z własnej inicjatywy jestem Autorowi bardzo wdzięczny. I tak w pracy prof. Kucharskiego p.t. „Polacy i Polonia w rdzennej Austrii w XIX i XX wieku” można znaleźć następujące wzmianki: „Z ramienia władz naczelnych PTSL[17] pracę kół nadzorowali: I Koła – dr Jan Lewicki, …”.[18] Na dalszych stronach czytamy – gdy n.p. w środowisku Stowarzyszenia Polskiego „Strzecha”[19] ponownie został poruszony, nabrzmiały od lat problem urządzenia Domu Polskiego w Wiedniu: „Realizację szczytnej idei podjął w 1907 r. ks. Julian A. Łukaszkiewicz z gronem energicznych członków „Strzechy”, m.in. dr. Henrykiem Monatem, dr. Janem Lewickim i Karolem Łozińskim. Korzystając z przedstawionej przez H. Monata koncepcji nabycia własnego domu, „gdzie by Polacy i ich dzieci wolne były od prześladowań niemieckich”, członkowie PTSL postanowili uzyskać na ten cel odpowiednie fundusze, emitując m.in. stukoronowe obligacje pożyczkowe, zwrotne w ciągu 25 lat, oprocentowane 3 proc. rocznie. Obligacje ogółem rozprowadzono wśród zamożniejszej części patriotycznych Polaków i osób polskiego pochodzenia osiadłych w rdzennej Austrii.”[20]
Po zakończeniu I-ej Wojny Światowej, dr Jan Lewicki wszedł (wraz z hr. Karolem Lanckorońskim,[21] Kazimierzem Chłędowskim[22] oraz Bernardem Szarlittem[23]) w skład Komisji Rewindykacyjnej określającej zakres zwrotu przez Austrię dóbr nauki i kultury odradzającej się Polsce. Oto, co wzmiankuje na ten temat Roman Taborski[24] w swojej pracy p.t. „Polacy w Wiedniu”[25]: „… siedemdziesięcioletni Lanckoroński pozostał w swym wiedeńskim pałacu. Wraz z byłym ministrem dla Galicji Kazimierzem Chłędowskim, byłym szefem cesarskiej kancelarii cywilnej Janem Lewickim i dziennikarzem Bernardem Szarlittem wszedł w skład komisji powołanej przez Główny Urząd Likwidacyjny w Warszawie do zbadania, co ze zbiorów i archiwów cesarskich powinno być zwrócone odrodzonej Polsce.” W urzędowej korespondencji w kraju był określany mianem „likwidatora majątku Habsburgów.”[26] W latach 1920 – 1925 pełni funkcję prezesa Stowarzyszenia Polskiego „Strzecha”. Przytoczę tutaj pochlebną opinię, jaką w związku z tym o dr. Lewickim skreśla Sylwester Makowski[27] w „Moich wspomnieniach”[28]: „Jan Lewicki, emerytowany szef w kancelarii cesarskiej, o nadzwyczajnym wykształceniu, doskonały mówca i energiczny organizator. Śmiało można stwierdzić, że za jego prezesury stowarzyszenie przeżywało najlepsze czasy, było w największym rozkwicie.” Roman Taborski zaś w przytaczanej już pracy „Polacy w Wiedniu” pisze: „W Wiedniu pozostał również Jan Lewicki, były szef cesarskiej Kancelarii Cywilnej. Był on w latach 1920 – 1925 szczególnie zasłużonym prezesem „Strzechy”, a zarazem w latach 1924 – 1925, pierwszym prezesem Związku Stowarzyszeń Polskich.”[29]
Jak pisze Władysław S. Kucharski w cytowanej już uprzednio publikacji „Polacy i Polonia w rdzennej Austrii w XIX i XX wieku”: – „Po zakończeniu pierwszej wojny światowej powracały z Austrii do Polski zastępy emigrantów, uchodźców, a także urzędników i oficerów, którzy piastowali wysokie stanowiska w organach państwa austriackiego. (…) Przez pewien czas wśród Polaków pozostałych w Austrii istniała obawa o przyszłość polonijnych stowarzyszeń i szkolnictwa. Dzięki jednak wysiłkowi włożonemu w ożywienie tych instytucji przez Stanisława Fałata, dr. Juliusza Twardowskiego, Marię Heurteux, Marię Cossa, ks. Juliana A. Łukaszkiewicza, Sylwestra Makowskiego, Emila Kleinera, dr. Jana Lewickiego, zaczęły one tętnić życiem. (…) Z chwilą wcielenia Austrii do III Rzeszy Niemieckiej (Anschluss w 1938) działalność stowarzyszeń i instytucji polonijnych została drastycznie ograniczona, a następnie zakazana.”[30]
Zapewne w związku z tymi wydarzeniami (Anschluss miał miejsce w marcu 1938 r.) dr Jan Lewicki latem 1938 r. powrócił do Lwowa, przywożąc ze sobą urny z prochami Zofii Lewickiej (ur. 4.03.1847 – zm. w Wiedniu 18.02.1915 – być może ciotki) oraz swojej żony Kamili (ur. 4.09.1873 – zm. również w Wiedniu 28.01.1934). Ich prochy zostały pochowane w rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Łyczakowskim w dniu 13.08.1938 r.[31] Najprawdopodobniej małżeństwo Jana i Kamili Lewickich nie pozostawiło potomstwa.
Można bez przesady – nie używając wielkich słów – powiedzieć, że serce dr. Jana Lewickiego zawsze biło dla Polski. Nawet w pierwszym okresie jego pobytu w Wiedniu, gdy był szefem Cywilnej Kancelarii cesarza Franciszka Józefa I – pracował równocześnie bardzo owocnie na rzecz Polonii austriackiej. Wszędzie, gdzie praca dla niej zaczynała na jakimś odcinku kuleć – tam na kierowniczym stanowisku najczęściej obsadzano dr. Lewickiego, co powodowało jej rewitalizację. Trudno być może przecenić w tej chwili jego zasługi, ile mu zawdzięcza znajdujący się pod rozbiorami naród polski a potem odradzająca się po wojnie Ojczyzna. W jakiej mierze przyczynił się do tego, że – przynajmniej w ostatnim okresie – austriacki zaborca był uważany przez niektórych za posiadającego ludzką twarz. To przecież w tym zaborze mogły powstawać organizacje „Sokoła”, związki strzeleckie będące potem zaczynem Legionów, które walczyły dzielnie u boku wojsk austriackich w czasach I-ej Wojny Światowej z pozostałymi zaborcami, żeby wreszcie – zwracając się przeciwko temu wojsku – doprowadzić w końcu do odzyskania przez Polskę niepodległości.
W literaturze naukowej autorzy publikacji zbyt mało miejsca poświęcają osobie dr. Lewickiego jak zasługiwałby na to przebieg jego działalności politycznej i społecznej. Staje się to wytłumaczalnym i zrozumiałym zważywszy, że do Polski – gdzie mógłby odbierać honory oraz dowody uznania za swoją pracę – powrócił do Lwowa po Anschlussie Austrii w marcu 1938 r. (aneksja terytorium Federalnego Państwa Austriackiego przez Rzeszę Niemiecką) na rok przed wybuchem II-ej Wojny Światowej. Po 1 września 1939 r. przeżył dwie kolejne okupacje Lwowa – sowiecką i następnie hitlerowską, potem ucieczkę ze Lwowa przed zbliżającą się władzą radziecką a także ukraińskimi czystkami etnicznymi na Kresach, aż wreszcie okres zniewolenia w czasach PRL – to wszystko nie tylko nie sprzyjało ujawnianiu prawdy o swojej działalności na rzecz II Rzeczpospolitej, ale co więcej – często było równoznaczne z samobójstwem. Dlatego nie pamiętam, żeby p. Lewicki rozmawiał kiedykolwiek (poza życiem dworu i na dworze Habsburgów) z moimi Rodzicami na ten temat. Z pewnością dr Lewicki, piastując w Wiedniu różne godności i zaszczytne funkcje nie spodziewał się, że jego życie po powrocie do Polski będzie wyglądało tak jak rzeczywistość, w której się znalazł. Po opuszczeniu Lwowa nastąpiła nagła zmiana środowiska, w ostatnim okresie samotność i – można powiedzieć – zapomnienie. W wyniku przeprowadzonego zabiegu operacyjnego w Tarnowie z początkiem 1954 r. – zgodnie z informacją zawartą w karcie zgonu tarnowskiego Urzędu Stanu Cywilnego – został umieszczony w Domu Starców przy ul. Starodąbrowskiej 53 gdzie zmarł dnia 16.03 w tym samym roku. Zgon zgłosiła siostra zakonna. Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Zakliczynie n/D. Pogrzeb – odprawiony przez proboszcza ks. Jakuba Dobrzańskiego – odbył się dnia 19.03.1954 r.”
Autor: Marek Mietelski
[1] – tak potocznie określano wówczas miejsce dwóch sklepów b. Spółdzielni Rolniczo-Handlowej „Snop”, które mieściły się – jeden w narożniku domu pp. Rechowiczów przy ul. Mickiewicza 1, drugi w miejscu późniejszego Wiejskiego Domu Towarowego w Rynku.
[2] Archiwum Narodowe w Krakowie, sygn. 29/1251/338 poz. 109 – „Wykaz pracowników kancelarii notariusza dra Leona Mietelskiego w Zakliczynie n/D.” z dn. 4.07.1950 r.
[3] Stanisław Waltoś (ur. 1932 r.), profesor nauk prawnych – historyk prawa, specjalista w zakresie prawa karnego, muzeolog, em. wieloletni wykładowca UJ i dyrektor Muzeum UJ Collegium Maius.
[4] (prawdopodobnie z okolic Nowego Sącza).
[5] Zdjęcie ze zbiorów pp. Wichrów (Jerzego i Małgorzaty z d. Vayhinger ). Zostało ono wręczone przez dr. Lewickiego jej babce – p. Marii Vayhinger, ówczesnej właścicielce dworu w Lusławicach – w połowie lat 40-tych, gdy mieszkał w tamtejszym dworze. Na tej fotografii nie ma żadnego śladu, kto i gdzie ją wykonał. Można przypuszczać, że najprawdopodobniej została zrobiona chyba w Wiedniu, w okresie – albo niedługo – po I-ej Wojnie Światowej.
[6] Archiwum Państwowe w Przemyślu, sygn. 387/64/0351 (wg. zapisów w dzienniku klasy IIIa z 1881r., str.351).
[7] Ibidem, (budynek ten został wyburzony podczas II-ej Wojny Światowej).
[8] Ur. w 1843 r. Jak mnie poinformował dr Tomasz Pudłocki (prac. naukowy Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego) – J. Lewicki sen. pod koniec lat 90-tych XIX w. został inspektorem szkolnym w Radzie Szkolnej Krajowej we Lwowie gdzie zmarł dn. 15.01.1908 r. Pochowany w obrządku grecko-katolickim na Cmentarzu Łyczakowskim dn. 17.01.1908 r. („Słowo Polskie” R. 13: 1908, nr 29 z dn. 18.01, str. 3).
[9] Archiwum Państwowe w Przemyślu, sygn. 387/64/0485 (dziennik klasy IVb z 1881 r.).
[10] Obecnie I Liceum Ogólnokształcące im. Juliusza Słowackiego.
[11] To nazwisko w akcie zgonu w USC w Tarnowie jest częściowo nieczytelne.
[12] Ukraina, Dierżawnyj archiw Lwiwskoj obłasti, f. 26, op. 15, str. 439, arch. 599.
[13] Ibidem.
[14] Marian Rosco-Bogdanowicz (1862 – 1955) – autor ciekawych i cennych „Wspomnień”, Wydawnictwo Literackie-Kraków, 1957 (tom II, str. 31).
[15] Chodzi tutaj o austriacki kurort Bad Ischl w regionie Salzkammergut, ok. 60 km w kier. południowo-wschodnio-wschodnim od Salzburga (przyp. mój).
[16] Władysław Stanisław Kucharski (ur. 1934 r.) – profesor, prawnik i politolog, b. kierownik Zakładu Badań Etnicznych na Wydziale Politologii Uniwersytetu im. Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
[17] Polskiego Towarzystwa Szkoły Ludowej (przypis mój).
[18] „Polacy i Polonia w rdzennej Austrii w XIX i XX wieku”, Lublin-Wiedeń, 1994, str. 64
[19] Pierwsze i nadal istniejące stowarzyszenie Polaków zagranicą, zarejestrowane w Namiestnictwie Dolnej
Austrii dnia 28.11.1894 r.
[20] „Polacy i Polonia w rdzennej Austrii w XIX i XX wieku”, Lublin-Wiedeń, 1994, str. 93.
[21] Karol Antoni hr. Lanckoroński (1848 – 1933) – polski historyk sztuki mieszkający stale w Wiedniu. Członek PAU, członek austriackiej Izby Panów. Jeden z najbogatszych ludzi ówczesnej Europy. (Jego córka, z trzeciego małżeństwa, Karolina (historyk, historyk sztuki oraz działaczka polityczna w czasach II-ej Wojny Światowej, w 1994 r. ofiarowała Polsce zachowaną część kolekcji dzieł sztuki, zgromadzonej przez jej ojca w Pałacu Lanckorońskich w Wiedniu).
[22] Kazimierz Chłędowski (1843 – 1920) – pisarz, historyk kultury, b. minister spraw dla Galicji.
[23] Bernard Szarlitt (1877 – 1946) – dziennikarz.
[24] Roman Taborski (ur. 1931 r.) – profesor, historyk literatury polskiej i teatru, em. wieloletni wykładowca na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego.
[25] „Polacy w Wiedniu”, Wrocław-Warszawa-Kraków, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1992, str. 58.
[26] Archiwum Narodowe w Krakowie – pismo z dn. 20.06.1919 do Ministerstwa Sztuki i Kultury od delegata Ministerstwa w Krakowie, teczka 7, L.458.
[27] Sylwester Makowski (1896 – 1993) – działacz społeczno-kulturalny wśród wiedeńskiej Polonii w tym długoletni działacz w stowarzyszeniu „Strzecha”.
[28] „Moje wspomnienia”, wyd. Lublin-Polonia, 1987, str. 23.
[29] str. 182.
[30] str. 382.
[31] Ukraina, Dierżawnyj archiw Lwiwskoj obłasti, f. R-3152, op. 1, str. 37, arch. 44.